… być trenerem.
Rozmowa z Jakubem Zimochem dla Rowery.org
Słyszałeś pewnie o zawirowaniach w PZKolu, co o tym sądzisz?
Będąc zawodowcem dosyć mocno odciąłem się od PZKolu. Byłem na szczęście niezależny od działaczy i tego co się tam zawsze działo. Współpraca nigdy mi się nie układała z żadnym z prezesów czy selekcjonerów kadry. Odnosiłem wrażenie, o czym przez lata mówiłem, że mało jest ludzi w związku, czy w polskich drużynach kolarskich, którym naprawdę zależy na dobru i rozwoju polskiego kolarstwa. Jestem tego samego zdania, co minister sportu: potrzebny jest reset. Zaorać, zrównać z ziemią, oddzielić ziarna od plew i zasiać na nowo. Potrzebny jest powiew świeżego powietrza i nowa krew. Nawet teraz, upublicznianie całej sprawy jest dla mnie walką o pozycje i stołki, i nie służy polskiemu kolarstwu. Winni mogą ponieść karę, konsekwencje prawne zostać wyciągnięte bez telewizji i trąbienia o aferach w kolarstwie.
Mówisz o poważnych zmianach w związku, ale wielu kibiców widziałoby u sterów Ciebie. Myślałeś o tym?
Co do mnie, to nie. Nie widzę się w polityce.
Kiedy jeszcze się ścigałeś wiele osób sądziła, że po ostatnim wyścigu z licencją zawodowca, zajmiesz się winami. Znowu się mylili, bo zająłeś się trenowaniem.
Nie ukrywam, że gdzieś po głowie chodzi mi wciąż robienie w Polsce wina musującego, ale póki co, to wciąż odległy temat. Skupiam się na degustowaniu i poznawaniu nowych win. A samo trenowanie, profesjonalne przygotowanie do wyścigów było dla mnie zawsze bardzo ważne. Już jako junior młodszy szukałem nowych metod treningowych. Podpytywałem m.in. Marka Leśniewskiego, który wtedy ścigał się jako zawodowiec we Francji albo kupowałem dzienniczki treningowe kadry autorstwa Wacława Skarula z początku lat 90-tych. Po skończeniu kariery chciałem przekazać dalej doświadczenie, ale i robić to, co mnie najbardziej w kolarstwie interesowało.
Myślałeś o trenowaniu innych, kiedy sam się jeszcze ścigałeś?
Może czasem. Trochę, ale to dopiero w ostatnich dwóch latach. Wiedząc, że kończę się ścigać zacząłem to jakoś sobie układać. Wcześniej nie, skupiałem się na kolarstwie w 100 procentach. Nie lubię za bardzo wybiegać w przyszłość, bo tak naprawdę, to nigdy nie wiemy, co nam jutro przyniesie.
A kim byli Twoi trenerzy?
Prawie wszyscy to byli Włosi, w większości trenerzy albo lekarze sportowi. Czasem trenerzy drużynowi, ale zdarzali się i tacy, z którymi pracowałem indywidualnie.
Przy wyborze trenerów kierowałeś się jakimiś szczególnymi kryteriami?
Oprócz trenerów drużynowych, to właściwie zaczynałem z nimi pracę dosyć przypadkowo.
Któryś z nich nauczył Cię czegoś szczególnego, co teraz zamierzasz wykorzystać samemu będąc trenerem?
Od każdego nauczyłem się czegoś innego. Zresztą cały ten czas w kolarstwie był procesem, ciągłym zmienianiem się, dojrzewaniem, dorastaniem. Praca z trenerem nie powinna opierać się tylko na planach treningowych. Te są częścią współpracy i wcale nie najważniejszą. Zawodnik nie jestem maszyną czy motorem. Nie wygrywa się tylko nogami i każdy trener musi to zrozumieć. Każdy, kto pracuje z zawodnikami. Niestety zbyt wielu jest przekonanych, że jak się waty zgadzają, to sukces murowany.
Jaka była największa zmiana w podejściu do treningu podczas trwania Twojej długiej kariery?
Znalezienie równowagi między treningiem a odpoczynkiem. Zrozumienie, że więcej nie znaczy lepiej. W końcu słuchanie własnego organizmu, zastanawianie się nad tym, co mi w danym momencie mówi. Wydaje się to proste, ale proszę uwierzyć, że nie jest. Szczególnie dla młodego kolarza, który chce być coraz lepszy i nie ma nikogo z boku, kto mu powie, że trenując za dużo będzie słabszy, a nie mocniejszy.
Jak myślisz, co może być następnym przełomem w treningu kolarskim?
Ciężko zgadywać. Wszystko idzie w kierunku coraz bardziej naukowego podejścia do treningu i analizy pracy zawodnika. Niekoniecznie uważam, że tylko na tym trzeba się skupiać. Ja, jak już wcześniej mówiłem, wciąż wierzę bardziej w siłę mentalną zawodnika. Sam najszybciej jeździłem wcale nie wtedy, kiedy miałem najwyższe FTP, ale wtedy, kiedy po prostu całościowo czułem się dobrze. Dobrze w otoczeniu, w którym byłem, drużynie, w jakiej jeździłem i z ludźmi, którymi pracowałem.
Masz olbrzymie doświadczenie, ale ukończyłeś również kurs trenerski UCI. Czy to kurs na którym można nauczyć się nowych metod, czy raczej wskazówka gdzie szukać informacji i jak się rozwijać?
Jako, że był to Level 3, to przyznam, że liczyłem na trochę większe zgłębienie tematu treningu kolarskiego z naukowego punktu widzenia, fizjologi wysiłku sportowego. Tego mi brakowało. Miesiąc spędzony w UCI pozwolił mi jednak na usystematyzowanie wiedzy i zrobienia listy tematów do lepszego poznania w trybie indywidualnym.
Jaka jest różnica w podejściu do trenowania amatora, a jaka dla zawodowca? Czy to różnica jedynie obciążeń i intensywności, czy zupełnie inna filozofia?
Zupełnie inna sprawa. Dla zawodowca to praca i nie trzeba szukać czasu wolnego na trening. Cały proces treningu może odbywać się spokojnie i siłą rzeczy bardziej profesjonalnie. Pracując z zawodowcem często nie trzeba mu tłumaczyć wielu rzeczy, bo je rozumie i wie, o co chodzi. Amator wbrew pozorom wymaga poświęcenia większej uwagi i czasu. Zresztą tutaj jest też różnica między młodym a starym zawodowcem, który ściga się już od paru lat w drużynach zawodowych i zna lepiej swój organizm. Wtedy kontakt jest dużo łatwiejszy.
Czy praca trenera dała Ci już jakąś „nauczkę” i pokazała, co musisz jeszcze poprawić?
Raczej więcej satysfakcji. Nie ukrywam jednak, że pojawiają się czasem tematy, przy których muszę spędzić parę godzin w Internecie szukając właściwej odpowiedzi dla jak najlepszego rozpisania treningu czy rozwiązania problemu, z którym boryka się zawodnik.
Co jest najtrudniejsze w pracy trenera?
Chyba ciągła świadomość, że się wie za mało. A im więcej czytam, tym bardziej wiem, że za mało wiem. Znane [śmiech]. Każdy zawodnik jest inny i nie można do dwóch kolarzy podejść w ten sam sposób. Nie jest to może najtrudniejsze, ale powodujące na pewno świadomość odpowiedzialności, jaką biorę na siebie zaczynając pracę z zawodnikiem.
Czy poza trenowaniem innych i odległymi planami produkcji wina, masz coś jeszcze w planach na najbliższą przyszłość?
Oprócz dalszego rozwoju, zdobywania wiedzy z treningu sportowego, to chciałbym zacząć pracę w drużynie z World Touru. Do tego będę dążyć. Rozmawiałem już z kilkoma drużynami, z dwiema było bardzo blisko podpisania umowy i wciąż pozostaje cień szansy. Jak nie na przyszły rok, to prędzej czy później wierzę, że się uda.
Na razie mam już małą grupę ludzi, którzy mi zaufali i trzeba myśleć o jak najlepszym przygotowaniu do nowego sezonu.